W Budapeszcie musiałem zameldować się w okienku, ponieważ wylot ze strefy Schengen powoduje konieczność jakiejś tam rejestracji i wystawienia dalszego biletu. Stawiłem się zatem, porozmawiałem z miła starszą panią w granatowym mundurku, podałem posiadane bilety i paszport, i PANI, na widok orzełka na burgundowej książeczce, odezwała się do mnie po POLSKU...... Jakież było moje zdziwienie, kopara opadła mi na blat... w sercu kraju, gdzie nie domyślisz się o czym do Ciebie mówią, słyszę i gadam po naszemu.... Pani od lat mieszka w Budapeszcie... tyle żeśmy pogadali, bo musiałem lecieć dalej..... Aby było śmieszniej, to stojąc w kolejce do tegoż okienka zastanawiałem się, że już pewnie prędko nie odezwę się po naszemu, chyba, że do siebie... a tu masz, niespodzianka...
W Budapeszcie nastąpiła też przesiadka z Airbusa (chyba) na turbośmigłowy, dużo mniejszy i bardziej hałaśliwy samolocik....
Dalej podróż przebiegła ciut wolniej ale spokojnie, beż większych turbulencji i bez problemów...